„Pięćdziesiąt twarzy Greya” – E L James – recenzja
Od pewnego czasu huczy o trylogii „Pięćdziesiąt Odcieni Greya” (Fifty Shades of Grey) autorstwa E L James, w której „iskrzy seksem i erotyką”. Muszę przyznać, że jakoś kompletnie nie działały na mnie te wszystkie marketingowe chwyty, a moja podświadomość mówiły, nie jest to warte poświęcenia czasu. I w tym postanowieniu trwałam dopóki koleżanka nie spytała mnie czy posiadam pierwszą część czyli „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, bo jej znajome oszalały na jej punkcie. Okej, zasiała ziarenko niepewności we mnie, a co za tym idzie, postanowiłam sprawdzić co tak wpływa na innych.
E L James, oficjalnie Erika Leonard bądź Mitchell jest brytyjską pisarką specjalizującą się w erotycznych romansach. Sławę przyniosła jej trylogia „Pięćdziesiąt Odcieni Szarości”, za którą zdobyła kilka nagród, i która wciąż króluje na listach bestsellerów.
Dopiero po przeczytaniu książki dowiedziałam się, że powstała ona jako fanfic „Zmierzchu”, hmmm szczerze nie powiedziałabym ale cóż może moja wyobraźnia kiepsko działa. Chociaż mamy dziewczynę, mamy bogatego faceta (jeden jest wampirem a drugi ma swoje demon), mamy bezwzględną miłości i tak dalej. Musze widać popracować nad tą wyobraźnią.
Z informacji znalezionych w Internecie, dowiedziałam się, że prawa do ekranizacji zakupiła wytwórnia Universal Pictures, która teraz sądzi się z Smash Picture. Dlaczego? Ano pozwana wyprodukowała film „Fifty Shades of Grey: A XXX Adaptation”, który miał być parodią ale nie jest.
„Pięćdziesiąt twarzy Greya” jest historią wprost wyciągniętą z typowego romansu. 21-letnia studentka Anastiasia Steele przeprowadza, w zastępstwie za koleżankę wywiad z młodym przedsiębiorcą Christianem Greyem. Budzi on w niej masę różnych emocji, nad którymi nasza bohaterka nie do końca umie opanować. Trzeba też dodać, że Pan Grey jest bardzo przystojnym milionerem. No i jak to bywa w tych romansidłach, Christiana uwodzi niewinną Anastiasie i poza nią nie widzi już świata. Ją przyciąga jego „charyzma” i to jak na nią działa. Oczywiście ich „miłość” dojrzewa powoli i tak dalej. Brzmi to strasznie banalnie, nieprawdaż? No cóż to jest banalna historia, do której dodano pikanterii. Christian wprowadza Anę do świata seksu, i to nie byle jakiego a podchodzącego pod BDSM. Mamy więc Pana i pseudo Uległą, która poznaje uroki pikantnego pie… znaczy się kochania.
Autorka przedstawiła nam związek dwojga osób: młodej, niedoświadczonej dziewczyny i wyrafinowanego, doświadczonego mężczyznę. Mężczyznę, w którym drzemią demony przeszłości ale, który dla miłości jest w stanie się zmienić. Taka bajka z happy endem, rycerz na białym koniu zrobi wszystko dla swej wybranki. Ach jakie to słodkie …
Kobiety na jej punkcie szaleją.
Mężczyźni wiele zawdzięczają.
Biblioteki apelują, by wycofać z obiegu.
A powieść sprzedaje się w tempie egzemplarza na minutę!!! – Wydawca
Tak jak już wspomniałam powieść ma ociekać seksem. I co prawda mamy tu bardzo sporo wersów dotyczących intymnych spotkań dwójki naszych bohaterów. Niestety, jak dla mnie, autorce chyba zabrakło literackiej wyobraźni bo mimo różnych „pozycji” opisy i „doznania” są takie same, suche i pozbawione jakiegoś uroku. Ot tak jakby ktoś coś opowiadał, coś gdzieś zasłyszał i spróbował napisać. W związku z tym, że główny szum dotyczy właśnie tego aspektu, to niestety muszę powiedzieć, że to jest właśnie minus powieści. Mówiąc szczerze liczyłam na jakieś „barwniejsze” zbliżenia.
Przejrzałam w necie trochę recenzji o tej książce i większość jest negatywna. Zastanawiam się czemu, skoro wokół niej tyle „szału”. Może ta dawka niewyrafinowanego seksu tak działa. W końcu autorka stara się poruszyć temat, z którym na co dzień się niespotykany i jakby nie patrzeć podchodzi pod tabu. Zastanawiam się też, czego oczekiwały zawiedzione czytelniczki? Ja podeszłam do książki bez żadnych oczekiwań, co prawda nudziły mnie te momenty uniesień seksualnych (może przez tą ich monotonię) to w sumie sama historią (choć mega banalna) jest wciągająca i zachęcająca do dalszego czytania. Dobra muszę w tym miejscu napisać, co mnie najbardziej wkurzało, ano to ciągłe namawianie do jedzenia, jakoś sensu tego nie udało mi rozgryźć.
Tak sobie myślę, że może gdyby to wszystko przepuścić przez literacki młyn i achy, ochy urozmaicić „wystrzeliwanymi w niebo fajerwerkami” (oczywiście nie przesadzając w drugą stronę) bardziej by mi się spodobało. Tak niestety mamy tylko czyjąś wyobraźnię ubraną w proste słownictwo, doprawione specyficznym humorem i zmieszane w psychologicznym aspekcie natury człowieka. Podobno lepsza jest wersja oryginalna, bo wpływ na tą „prostotą” ma nasze ojczyste tłumaczenie ale nie wiem. Nie czytałam to nie powiem.
Czy polecam? Czytelnikom, którzy liczą na nie wiadomo jakie arcydzieło to odradzam, tym, którzy chcą poczytać romansidło z elementami seksu to tak, polecam. W końcu można pomarzyć o facecie, który za każdym razem jest gotowy i samym spojrzeniem sprawia, że już wzdychasz.
O książce:
Tytuł: Pięćdziesiąt twarzy Greya
Tytuł oryginalny: Fifty Shades of Grey
Autor: E L James
Tłumaczenie: Monika Wiśniewska
Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydania: 05-09-2012
Liczba stron: 608
Cykl: Pięćdziesiąt odcieni (tom 1)
Sprawdź, gdzie kupić:
Ocena:
Podsumowanie:
„Pięćdziesiąt twarzy Greya” to literatura erotyczna łącząca w sobie romans i seks. Jak dla mnie przeciętna ale wśród miłośników „harlequinów” pewnie dobra. Sami musicie zdecydować.