„Miłość nad rozlewiskiem” – Małgorzata Kalicińska – recenzja
Ostatnią częścią mazurskiej trylogii opowiadające losy Małgorzaty i jej rodziny jest „Miłość nad rozlewiskiem”. Tom ten jest bezpośrednią kontynuacją pierwszej części. Skoro owa mazurska saga mnie tak wciągnęła, nie pozostawało nic innego jak sięgnąć po ową pozycję, w szczególności, że byłam bardzo ciekawa dalszych losów poznanych wcześniej bohaterów. Niestety po przeczytaniu „Miłości nad rozlewiskiem” pojawił się duży nie dosyt a wręcz stwierdzenie, że dalsze losy zostały stworzone na siłę.
Nie przyśpieszając jednak oceny , zagłębmy się najpierw w fabułę powieści. Mamy nasza główną bohaterkę Małgosię, która dalej żyje w swoim świecie i swoim pensjonacie. Znowu przechodzi załamanie nerwowe spowodowane Januszem (jej wielką miłością), które tym razem kończy się na pospolitym prozaku. Gdy wychodzi na prostą znowu jej serce przypomina o nim. Na jej przykładzie możemy pokazać jak wielka i niewyjaśniona jest miłość, jak dziwna i pełna tajemnic. Potrafiąca wybaczać nawet największe zdrady i kłamstwa. Może gdybym była w jej wieku też patrzyłabym na to tak jednakże w tej chwili jest to dla mnie dziwne i po części nie zrozumiałe. Może już w tym wieku nie chce szukać dalej bo wątpi czy znajdzie a może boi się zostać sama?
„Dziecko, to nie zbiór komórek – to zbiór naszych uczuć.”
Do swojej powieści, autorka wprowadziła, drugą główną bohaterkę – Paulę, koleżankę córki Gosi, która zamieszkuje na rozlewisku. Paulina jest młodą osobą, która w wyniku swoich romansów zachodzi w ciąże. Tak więc mamy rozterki młodszej panny, która staje się matką i także poszukuje swojej drugiej połówki. Paula zadamawia się w tych mazurskich klimatach i staje się jedną z kobiet domu nad rozlewiskiem, może lekko postrzeloną ale ma jeszcze czas by dojrzeć.
„Miłość nad rozlewiskiem” opowiada o dziwnych zbiegach okoliczności, o tym jak los może nami kierować i o tym jak my powinniśmy mimo wszystko brać go we własne ręce i prowadzić tak jak my chcemy. Pokazuje, że tak naprawdę największą potrzebą człowiek jest szukanie swojej drugiej połówki, tej prawdziwej miłości bo dopiero wtedy ma się prawdziwe życie. Wszystko byłoby dobrze ale tutaj jest to tak jakby na siłę. Takie niespójne, sztuczne i naciągane.
„Miłość nie zna pojęcia za późno, nie ma metryki.„
Jak już wspomniałam, pozycja ta niezbyt mi się spodobało. Pierwszą rzeczą jak wpłynęła na mnie negatywnie to dwie narracje a co za tym idzie dwoje głównych bohaterów. Mamy naszą znajomą Gosię, która towarzyszyłam nam jako główny głos w pierwszej części oraz wychodzącą na główny plan Paule, która postanowiła zamieszkać w domu nad rozlewiskiem. Przez ten zabieg książka dla mnie straciła spójność i tak naprawdę wszystko było poodrywanymi fragmentami. To już nie ten klimat.
O dwóch poprzednich częściach mogę powiedzieć dobre rzeczy i zachęcić do czytania tak o tej niestety zbyt dużo nie powiem. Jedynym atutem przeczytania jej jest chęć dowiedzenia się co dalej z Gosią. Może autorka stwierdziła, że jej dalsze losy są za krótkie i to dlatego pojawiła się Paula, może po to aby nadać powiewu młodości, nie wiem. Wiem, że cały urok, który ta trylogia zdobyła w dwóch poprzednich częściach rozpłynął się po tej.
O książce:
Tytuł: Miłość nad rozlewiskiem
Autor: Małgorzata Kalicińska
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 28-11-2008
Liczba stron: 350
Cykl: Saga Mazurska (tom 3)
Sprawdź, gdzie kupić:
Ocena:
Podsumowanie:
Ostatni tom sagi stracił dużo ze swego uroku i jak możecie się domyślać nie dorównuje swoim poprzednikom. Wart przeczytania tylko po to aby poznać dalsze losy Gosi. Nic więcej