Książki, do których wracamy – refleksje książkoholiczki
Ostatnio naszła mnie ochota na zanurzenie się w prozie Lucy Maud Montgomery, a dokładniej odwiedzenie Wyspy Księcia Edwarda i spotkanie małej, rudowłosej dziewczynki o imieniu Ania. Ponownie wzięłam do ręki stare wydanie, które posiadam i zanurzona w pożółkłe kartki odkrywałam uroki słowa pisanego. To właśnie ta podróż jakoś zachęciła do paru refleksji, które zaczęły kształtować szkic tego wpisu.
Refleksja pierwsza – książki, do których wracamy
Prawie każdy książkoholik ma w swoim zestawieniu ulubione książki, do których chętnie wraca albo, które zapadły mu w pamięci. Im przeczytana biblioteczka większa tym i wybór potrafi być trudniejszy. Zaczęłam się zastanawiać nad swoją ulubioną powieścią i jako analityczny umysł, chciałam podejść do tego według pewnych wytycznych. Mimo tych założeń, ciężko było mi z ostatniej dekady wybrać dziesięć, nie mówiąc już o jednej, które mogłyby by mieć status ulubionych. Pozycje warte przeczytania, polecenia czy ponownego przeczytana szumnie zapełniały listę tych naj. Wtem pojawił się jeszcze jeden warunek, po którą faktycznie bym sięgnęła i przeczytała ponownie? Przy której przygodzie nie szkoda byłoby mi czasu? Przecież mogłabym poświęcić czas na inne, nowe powieści. I tak w zestawieniu na sam przód wyforsowała się “Ania z Zielonego Wzgórza”. Co ciekawsze, po głębszym zastanowieniu okazało się, że po owy cykl sięgam średnio raz na dekadę. Tak oto znalazłam swoją ulubioną pozycję, a raczej serię. I to właśnie od niej zaczęły się pojawiać kolejne refleksje.
Refleksja druga – z miłości do książek
Muszę się przyznać, nie byłam miłośniczką książek od dziecka. Wręcz bym powiedziała, że jakoś nie do końca do mnie przemawiały. Dopiero w trzeciej klasie liceum, trend ten się zmienił. Pojawiła się nowa nauczycielka od języka polskiego, która powoli zaczęła otwierać przede mną świat książek a także sprawiła, że poczułam delikatną sympatię do języka polskiego. To ona sprawiła, że przeczytałam wszystkie pozycję z dwudziestolecia wojennego a przyznacie, że Kafka czy Gombrowicz do najłatwiejszych nie należą. Potem zaś się już potoczyło, książka w wolnej chwili, pochłanianie mocniejszych pozycji, odkrywanie takich autorów jak King czy Cook sprawiło, że książki stały się częścią mojego życia a miejsca w pokoju zaczęło coraz bardziej brakować. Czasem sama zastanawiałam się jak znajdowałam na nie czas, pomimo studiów, pracy czy jak to się ładnie mówi “intensywnego życia towarzyskiego”. Jednak nie mogłam sobie wyobrazić bez nich życia i tak oto przechodzimy do trzeciej refleksji, która pojawiła się samoczynnie.
Refleksja trzecia – 52 książki w rok
W 2010 roku trafiłam na akcję “przeczytam 52 książki w rok”. Od mojego zamiłowania literaturą minęło ponad 10 lat i z czystej ciekawości postanowiłam policzyć i spisać to co przeczytam. Tak oto pojawił się notesik, w którym skrupulatnie zapisywałam przeczytane pozycji i robię to do dziś. Przyznam się, że wiele razy słyszałam pytania po co to robię, przecież nie liczy się ilość tylko jakość i tak dalej. Pewnie, jak należycie do różnych grup książkowych, takie dyskusje są Wam bardzo dobrze znane. Ja mam na to odpowiedź jedną, robię to dla własnej ciekawości, dla możliwości spojrzenia wstecz a także dla małego zdopingowania siebie. Nie chwalę się tym bo ciągle uważam, że przeczytanie 1, 10 czy 100 książek w rok jest tak samo wartościowe. Co prawda zazdroszczę osobom, które pochłaniają po 200 pozycji rocznie bo mi takiego wyniku nie udało się uzyskać ale i tak przy mojej liczbie, noszę wśród znajomych miano książkoholiczki.
Refleksja czwarta – książkowe blogowanie
Ponad dziesięć lat temu pojawił się pomysł na blogowanie. Wtedy to blogi zaczynały się pojawiać w eterze, każdy chciał mieć swojego. Co prawda, przyznam się, że traktowałam to jako wielką zabawę i bardziej cieszyło dłubanie mnie w kodzie niż pisanie ale miałam jakby nie patrzeć bloga. Dzięki temu właśnie pojawił się pomysł aby zacząć pisać recenzję książek na blogu. Przyznam się, że byłam bardzo sceptyczna owemu pomysłowi bo ja, które nie potrafiła napisać wypracowania (składały się one z trzech zdań, początku, rozwinięcia i końca) mam pisać recenzję, śmiechu warte. Niemniej rękawica została podjęta a ja zaczęłam sklecać zdania. I choć do tej pory uważam, że nie potrafię pisać to przyznam, że miło czasem usłyszeć, że niektóre nadają się do przeczytania. Nie ukrywam, że wciągnęłam się w to książkowe blokowanie i jak patrzę trwa ono już dekadę, co prawda mam masę zaległych recenzji, nie można mnie chwilowo nazwać systematyczną ale na pewno staram się dbać o bloga jak tylko mam cza. Zapewne chciałabym mieć więcej czasu i poświęcać się tak jak niektóre książkowe blogowiczki, których blogi żyją, pełne są recenzji a konta instagramowe zachwycają zdjęciami. Jak to zawsze powtarzam, może kiedyś a teraz pozostaje mi się cieszyć z mojego małego poletka i pasji, która nie gaśnie.
Przypuszczam, że gdybym teraz nie ucięła swoich myśli to pojawiłoby się jeszcze więcej owych refleksji a i tak już się mocno rozpisałam. Cóż czasem chyba trzeba oderwać się od codzienności i tak sobie pozwolić na płynięcie myśli od jednej do drugiej.